Myślałam, że hoduję tylko mech
Wczoraj przygrzało słoneczko i maleńka ferajna zaczęła łazić po ścianach. Tycie jak ziarenka piasku ślimiątka i jeszcze jakiś kolega lub koleżanka z nóżkami!
"Bo pani jest zwiastunem wiosny... Bo pani jest zielona..."
Pokazał mi , pomachał i pobiegłam dalej.
Gdy zapakowaliśmy się z Mistrzem do autobusu okazało się, że jest awaria - on miał projekt, że ja usiądę obok niego, ale miejsce było zajęte. "Poproszę siadać", "Siedzieć razem" - "Mistrzu, ty siedzisz, ja stoję, miejsce jest zajęte, to jest w porządku" - w kółko i na okrągło i na różne sposoby - "Ty chcesz siedzieć razem, ja chcę stać, pani chce siedzieć"....
Łukasz patrzył intensywnie w oczy pani siedzącej obok niego - wytrzymywała to z pięknym uśmiechem i w ogóle nie wyglądała na spiętą - mieliśmy szczęście do niej .
Najgorsze jak osoba zaczyna się wić: "To ja może wstanę, pani siądzie..." i po prostu wstaje... Udające, że nic się nie dzieje też się zdarzają i to jest niezła opcja, ale TA Pani, to był po prostu cud
Łukasz miał kłopot z wyjściem z autobusu, bo jego plan nie został zrealizowany (w zeszłym tygodniu pojechaliśmy w takich okolicznościach na Saską Kępę...), ale się udało! Cały kwadrans drogi z przystanku do domu zajęło nam rozpracowywanie sytuacji - że Łukasz chce płakać, jest mu smutno itp. Przy obiedzie jakoś zapomniał o troskach
Wieczorem - wisienka na torcie - msza* za Dziadka! Kazanie dłuuugie, a po nim przedłużająca się cisza na kontemplację.
I nagle wśród tej ciszy, wśród tej świątyni - anielski głos Mistrza:
"Seksapil. Przygoda i przygody"
(Jakby mnie kto pytał... Chyba nie jestem zrównoważona psychicznie. I to jest w porządku)
*Nie jesteśmy katolicką rodziną i w kościele bywamy tylko z wyjątkowych względów - czyli kilka razy do roku.
Komentarze
Prześlij komentarz