Miłość w obuwniczym

Do niedawna Mistrz Zen zdawał się żyć wyłącznie chwilą obecną. Szedł z prądem, mniej lub bardziej ale jednak w miarę zadowolony z dowodzenia osób dorosłych. Gdy opowiadaliśmy mu jaki jest plan, sprawiał wrażenie, że jest mu wszystko jedno kiedy i co się będzie działo. Jakby na nic nie czekał, tylko przepuszczał czas i wrażenia przez samego siebie. Jeśli czegoś wyraźnie nie chciał, wówczas protestował. Czasem dostrzegaliśmy jego napięcie gdy zapowiadaliśmy mu coś, czego nie znał. Od wakacji jednak Łukasz planuje, układa sobie w głowie scenariusz na najbliższy czas. Układamy więc razem, a ja wreszcie mam jakikolwiek dostęp do tego w jaki sposób i o czym myśli mój syn. Dotąd dostrzegałam głównie to, że Mistrza wypełnia muzyka. Kiedy było trzeba, potrafił na jakiś czas zniżyć się do spraw przyziemnych i praktycznych, by później wycofać się na z góry upatrzoną pozycję.

Jest środa, Łukasz wie, że po lekcjach jedziemy do Pani Mai na zajęcia. Rozmawiamy w szatni, a potem w drodze na przystanek.
- Mistrzu, dziś pojedziemy tramwajem dalej, do sklepu gdzie są ruchome schody.
- Poproszę tramwajem do Metra Wierzbno!
- Dziś będzie inaczej. Pojedziemy tramwajem do sklepu, a potem tramwajem do pani Mai.
- Podgrzać obiad!
- Obiad podgrzejemy jak będziemy w domu.
- Tramwajem do metra Wierzbno! Autobusem do Metra Wierzbno! Do Pani Mai! – odpowiada dość nerwowo, machając ręką jak raper.
- Łukasz, masz dziury w butach, musimy kupić nowe buty. Czy możemy pojechać tramwajem do sklepu, pojedziesz schodami ruchomymi i przymierzysz buty?
- Pojedziesz schodami ruchomymi!
- A przymierzysz buty?
- Przymierzysz buty! – odparowuje dość automatycznie, a ręka znowu jest w ruchu.
- Zgadzasz się? Przymierzysz nowe buty?
- Przymierzysz! – odpowiada szybko, a następnie zauważa moje wyczekujące spojrzenie – Tak – dodaje patrząc mi w oczy.   
- To dobrze, cieszę się. Trzeba kupić nowe buty. Potem pojedziemy do Pani Mai. Dziś będzie wszystko inaczej.
- Do Pani Mai! Podgrzać obiad!
- Obiad podgrzejemy jak wrócimy do domu.
- Do sklepu! Na schody ruchome!
- Tak – uśmiecham się – na schody ruchome. I przymierzyć buty… Może będą jakieś dobre i kupimy ci nowe buty…

Tak sobie rozmawiamy jadąc tramwajem. Gdy w końcu jesteśmy w sklepie, Łukasz faktycznie przymierza buty. Teraz już nie ma problemu z założeniem tylko jednego, świat już nie rozpada się od tego, że buty są dwa różne lub jedna noga bosa, a druga ubrana. Okazuje się, że wybrany model na tyle trudno się wkłada na stopę i zapina, że Łukasz co chwila prosi o pomoc. Ze zdjęciem również jest kłopot.
- Kupić buty! – dyryguje.
- Mistrzu, musimy poszukać innych. – mówię po jego drugiej, dość nerwowej próbie samodzielnego zakładania. Faktycznie coś jest nie tak z suwakiem, ciężko chodzi i blokuje się co chwila.
- Te się trudno zakłada i mają zły suwak. Nie nadają się. – tłumaczę, szybciutko lustrując półki. Znajduję jeden wystawiony but, akurat w odpowiednim rozmiarze. Sznurówka plus  rzep. Bezpieczniejsza opcja niż ten suwak, ale myślę o tym, że takiego rozwiązania jeszcze nie ćwiczyliśmy. Ciekawe jak Łukasz to przyjmie.

Po pomyślnym założeniu prawego, decyduję się na odszukanie drugiego do pary i ewentualny zakup. I tu pojawia się problem – nigdzie nie widzę pudełek z tym modelem. Łukasz tymczasem stoi z bosą nogą  tuż przy mnie i komenderuje coraz głośniej.
- Znaleźć drugi but! Kupić buty!
- Mistrzu, usiądź i poczekaj po cichu, cały czas szukam… Nie widzę nigdzie tych butów… Nie wiem gdzie jest ten model… - gadam już bardziej do siebie, żeby rozładować własne napięcie, bo syn najwyraźniej nie może się doczekać aż dostanie drugi but do kompletu i jego nerwowość mi się udziela. Może i trzeba by mu zdjąć ten jeden dla porządku, albo nawet założyć stare buty… Postanawiam jednak, że nie będę cudować jak kiedyś. Mistrz wchodzi już na inny etap rozwoju.

Tymczasem Łukasz bierze sprawy w swoje ręce i zdejmuje jakieś pudełka na chybił-trafił, co oczywiście mi nie pomaga.
- Szukać butów! Tu są buty!
- To nie takie proste. Popatrz, to są inne buty. – pokazuję mu zawartość jednego z pudełek, z modelem w innym kolorze, więc nie mam wątpliwości, że syn od razu zobaczy różnicę. - Muszę teraz schować te pudełka. Podaj mi tamto…
Robię porządek, znowu proszę syna żeby poczekał na siedząco i za zakrętem regału znajduję wreszcie to czego szukam. Mistrz zakłada oba buty i kontrolnie przebiega się po sklepie.
- Kupić buty! – postanawia znów „rapując ręką”.
- Kupić ci te buty? Będziesz je zakładał i w nich chodził? – uściślam dla pewności.
- Tak – mówi z powagą i spokojem.
- Dobrze, to zdejmij je. Schowamy je znów do pudełka i pójdziemy zapłacić – mówię z ulgą. Hmm… nawet nieźle nam poszło!

Gdy Mistrz, pogodny i zamyślony, niespiesznie zmienia buty na stare, ogarnia mnie czułość.
- Łukaaasz… - mówię przeciągle, a Mistrz spogląda na mnie i z tym swoim łagodnym uśmiechem za milion dolarów kończy za mnie:
- Kocham cię.


[Na pierwszym planie portret Mistrza Zen - profil w niebieskiej kurtce, na głowie kaptur, spojrzenie w bok poza kadr. Wokół przestrzeń dużego, jasnego sklepu obuwniczego.]

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.