#kwarantanna dzień trzynasty, pokątnie przewrotny 😋

[na zdjęciu jest potrawa, której opis znajduje się w tekście - nic ciekawego ;) ]

Znacie pizzę, „cztery sery”? Oto potrawa „trzy kasze”! Bierze się resztkę kaszy jęczmiennej z przedwczoraj (bo wczoraj nikt jej nie chciał), miesza się z resztką kaszy jaglanej #zwczora i do tego dogotowuje się kaszę gryczaną #zdziś. Miesza się to wszystko razem, podgrzewa i podaje z odrobiną siekanych suszonych pomidorów w oleju i suszoną zieloną kolendrą. Skromne, ale eleganckie 😉 Smacznego!
Na dzisiejsze czasy taki obiad wydaje się… hmmm… Jeszcze raz: W moim środowisku taki obiad wygląda… No właśnie jak? Dziwnie? Nieadekwatnie? Biednie?... Wyszło naprawdę smacznie i ciekawie.

Na mnie dobrowolne pozostawanie w domu połączone z rezygnacją z zakupów działa pod tym względem wyzwalająco. Wiadomo, że nie wszystko jest i nie wszystko będzie, że trzeba jakoś gospodarować tym co mamy w domu, tak żeby wystarczyło na jak najdłużej, bez wizyt w sklepach. Mieszka z nami Mama Tomasza (czyli babcia naszych dzieci) w wieku corona-ryzykownym oraz Mistrz Zen, który lubi macać wszystko i wszędzie, więc mógł coś bezobjawowo przywlec jeszcze przed zamknięciem szkół. Staramy się więc zachować daleko idącą ostrożność i nie kusić losu oraz nie rozsiewać wirusa, jeśli przypadkiem go mamy w drogach oddechowych. Czujemy się dobrze, ale to jeszcze o niczym nie świadczy. No i - im dłużej trwa epidemia, tym łatwiej jednak kilka wirusków ze sklepu przynieść.

Ale wróćmy do kaszy.
Pamiętam opowieści Mojej Babci (tak, tej samej, o której już tyle razy pisałam) o tym jak uciekając przed frontem w 1939 roku jej rodzina, czyli 17-letnia ona właśnie oraz jej siostry lat 14 i ok. 3, młoda opiekunka i schorowana Babcia-Babci Jadwiga, znalazły się na wozie z workiem kaszy jaglanej. Była to jedyna jadalna rzecz, którą miały. Ich mama odłączyła się od nich kilka dni przed ewakuacją i nikt nie wiedział co się z nią dzieje. No więc jechały tak przez Polskę, z uczynnym woźnicą, który nie umiał ich tak zostawić. I jadły tę kaszę jaglaną codziennie i w kółko. Od ostatnich dni sierpnia, aż do Bożego Narodzenia i dalej. Moja Babcia NIGDY z własnej woli później nie tykała jaglanej kaszy. Gdy zamieszkała z nami, nauczyłam się tak ją przyprawiać, żeby Babci nie przypominała tego czym jest. Kurkuma, cynamon, czasem jeszcze imbir i nawet wyglądem kasza nie zdradzała swojego jaglanego charakteru.

W moim daniu „trzy kasze” widać więc żółciutkie kuleczki, dodające kolorytu. Jak się dobrze zastanowić, można tę potrawę uznać za wręcz luksusową, choć na pewno nie z punktu widzenia osoby żyjącej w dobrobycie. Gdzie jakiś sosik, albo mięsko? Surówki też nie ma, a zielenina dawno martwa. Sama kasza z tycim zanętnikiem. Bida jakaś. A mnie to przewrotnie cieszy. Cieszą mnie też kotlety z soczewicy, zupa fasolowa wegańska z dodatkiem jednej suszonej śliwki dla wędzonkowego aromatu. Ostało się klika od Świąt – będą miały swoje pięć minut! Weganizowanie posiłków mięsożernej części rodziny również mnie rajcuje. I że im naprawdę smakuje takie jedzenie, a ja nie mam poczucia że im czegoś odmawiam – siła wyższa im odmawia, nie ja 😉

Tuż przed Dniem Kobiet byłam na imprezie, na której pewna starsza pani z błyskiem w oku i żywo gestykulując opowiadała jak wyglądało jej wesele: „Na długim stole stała micha pokrojonego w kromki chleba… Nocnik wypełniony musztardą… I metalowa miednica parówek! No i oczywiście bimber! I to wszystko!”. Warszawa, rok 1970 (jeśli się nie mylę). Ten obrazek ze mną został. Tak jak i ta kasza jaglana codziennie od lata aż do zimy…

Teraz mamy dobrowolną kwarantannę, zalew przepisów kulinarnych ze składnikami z całego świata, różne dziwne jadalne rzeczy w mieszkaniach, przyprawy, oliwy, reszteczki w jakichś zapomnianych słoiczkach w lodówce, dostęp do zakupów online – żyć-nie-umierać, psze Państwa!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Miłość w obuwniczym