Życiowy tekst o umieraniu

Moja Babcia odeszła miesiąc temu. Pierwszego września była już absolutnie gotowa. Nic, tylko wziąć ją za rękę i towarzyszyć aż do bramy. Patrzeć jak jej sylwetka niknie w oddali. A jednocześnie tuż obok pozostaje namacalny ślad, że była. I w pewnym sensie jest nadal. Żyje, choć umarła.

Opowiadała mi kiedyś o swojej krewnej, która zasnęła na wieki siedząc sobie na ławce w ogrodzie, z głową wspartą na ramieniu syna. Był miły słoneczny dzień, siedzieli razem w milczeniu i w pewnym momencie syn zorientował się, że jej już tam nie ma. Odeszła.

Od innej kobiety słyszałam też historię śmierci jej babci. Pewnego dnia powiedziała: „Czuję, że dziś umrę. Przynieś mi kiełbasy, mam straszną ochotę na kiełbasę”. Siadła sobie na ogrodowej huśtawce, a że była drobna, nogi jej lekko dyndały gdy zajadała tę kiełbasę ze smakiem. I tak właśnie odeszła. Na ławce w promieniach słońca, z niedojedzonym pętkiem w dłoni i lekkim uśmiechem na ustach.

Rozmowy o umieraniu były ważnym elementem mojego wspólnego życia z Babcią, gdy zamieszkała z nami. Oswajały to co miało nieuchronnie nadejść. Babci bardzo zależało na tym, byśmy nie trzymali jej na tym świecie na siłę, chciała wiedzieć że dajemy jej prawo do odejścia i nie będziemy rozpaczać gdy to nastąpi. Dopytywała więc o działanie poszczególnych leków. Można powiedzieć, że była nieufna, ale przecież miała prawo decydować o sobie. „Te kropelki są na widziadła, żebyś nie miała tych nieproszonych gości.” – wyjaśniałam widząc jej niepewność. „Dodałam tu tabletkę od pani doktor, tą  żeby ci tak nie puchły ręce.” – mówiłam innym razem, a Babcia kiwała głową i brała lub kręciła, że nie chce, że nie tym razem, nie trzeba. „Trudno” – odpowiadaliśmy wtedy lub próbowaliśmy przekonać widząc, że jej stan jednak wymaga działania. Dwa dni przed śmiercią wypluła kropelki i uśmiechnęła się z satysfakcją. Potrzebowała wolności wyboru i dostała ją. Zawsze musiała sama sprawdzić różne informacje i jak widać tego się trzymała do końca. Będąc prawie bezwładna i całkowicie zależna od innych, pozostała kobietą wolną i decydującą o sobie w takim zakresie, w jakim było to możliwe.

Od czasu do czasu babcia czuła niepokój – „Ja nie wiem jak to będzie… Rośliny umrą, przepadną…”, „Asia będzie płakać”, „Boję się, że będą jakieś awanturki o ten portret twojej Praprababci, może zostać tu u ciebie? Żeby nie było jakichś takich…”. Zapewniałam więc, że zaopiekujemy się jej kwiatami i rzeczami. Nie mogłam obiecać, że nie będę płakać, ale powiedziałam, że dla mnie to nie jest coś strasznego i często płaczę jak jestem wzruszona.
„Rajskie ogrody czekają na ciebie, Babciu. Nikt nie będzie cię tu na siłę trzymać, obiecuję. Chcemy tylko zrobić tak, żeby ci było najwygodniej jak się da”.
„Na pewno będę płakać, ale to nie będzie czarna rozpacz, tylko normalna sprawa. Jak to przy pożegnaniach”. I tak właśnie było. Do tej pory czasem płaczę gdy wracają do mnie pewne emocje, ale widocznie swoje łzy muszę wylać. Podlewam kwiaty, portret Praprababci wisi bezpiecznie na ścianie, a jeśli ktoś zgłosi roszczenia – powołam się na złożoną obietnicę. Ostatecznie można też wykonać kopię… Żeby tylko nie było „awanturek”. Wola babci żyje nadal, bo takie rzeczy dla mnie się nie kończą tylko dlatego, że kogoś już nie ma. Miłość też się nie kończy, jest i ogrzewa.

W biblioteczce babci jest książka pt. „Życie jako zadanie”. Nie czytałam jej, ale tytuł bardzo pasuje do osobowości właścicielki. Gdy ktoś niefachowo przycinał zieleń w jej okolicy – musiała się sprzeciwić. Przy okazji zainteresowała lokalną prasę unikalnymi okazami drzew w swoim miasteczku i przyczyniła się do popularyzacji wiedzy botanicznej na łamach tygodnika.
Babcia uwielbiała też tworzyć, ubarwiać świat, obdarowywać ludzi, uwrażliwiać na piękno przyrody. Najchętniej haftowała, więc dopóki wzrok jej na to pozwalał stale nad czymś pracowała. Zamówienia od pań z okolicy czasem wręcz ją przytłaczały, ale podkreślała, że cieszy się mając dla kogo i po co haftować. Serwetki, obrusy, jasieczki – wszystko w wybranej przez adresatów kolorystyce i stylu. Do tego spontaniczne dzieła, które rozdawała gdy widziała szczery błysk w oku oglądających.  Chłopiec z sąsiedztwa zapragnął mieć na pościeli wyszytą pajęczynę. Tygodniami Babcia siedziała nad nią, aż misterna sieć pokryła znaczne połacie materiału, a wielki haftowany pająk zajął miejsce w jej centrum. Nie pobierała opłat za swoją pracę – zadanie i tworzenie były dla niej wartością samą w sobie, potrzebowała ich. Tak jak inni chcieli cieszyć się jej dziełami. Wiedziała, że niektórzy uważają to za naiwność, ale postanowiła nie przejmować się takimi opiniami.

Marzyłam o dobrej, lekkiej śmierci dla Mojej Babci. Przez ostatnie miesiące była przecież gotowa – ciało już odmawiało działania, zmysły tępiały i żegnały się ze światem. Słuch odmeldował się już dawno, potem przyszła kolej na węch, smak i na końcu wzrok. Nitek wiążącym Babcię ze światem było coraz mniej. Pozostała miłość do ludzi i do natury. Choć kolorów kwiatów już nie widziała, cieszyło ją że żyją i mają się dobrze. Nie zawsze poznawała osoby, ale odbierała ich ciepło i umiała je odwzajemnić. Do końca potrafiła przyjmować życzliwość i okazywać wdzięczność. Nawet gdy nie miała już siły zrozumiale mówić, dawało się wyczuć jej wewnętrzny pokój. Udzielał się osobom wokół. Czasem mówiłam Babci, że idzie do ogrodu, że ten ogród na nią czeka, że jej nie zatrzymuję, tylko odprowadzam żeby nie była sama. Paradoksalnie Babcia dodawała mi siły na tej swojej ostatniej drodze.

Okazało się, że podobnie jak życie, umieranie też może być zadaniem. Rozciągniętym w czasie, rozłożonym na etapy, dość mozolnym i wymagającym niemałej siły psychicznej. Nie spodziewałam się tego, że pomimo gotowości przekroczenia linii mety (lub też bramy ogrodu), Babcia będzie musiała jeszcze tyle iść i iść… Jak podczas wycieczki górskiej, kiedy marzysz żeby wreszcie dojść do celu, a tu na drodze objawia się kolejne wzniesienie do pokonania. Kolejne dni, godziny, kolejne zadania. Kolejne oddechy, niby tak słabe i płytkie, ale niezmordowane. Serce wciąż pracowicie bijące, choć mięśnie nie tłoczą już powietrza, drgające tętnice wciąż wypełniające zadanie. Kolejne minuty na pograniczu. Meta. Brama.

Ciało osoby która odeszła dla mnie jest nadal jej ciałem. Nie czuje bólu, nie dotyczy go wstyd. A jednak - czy byłabym gotowa umyć je po śmierci, gdyby jego właścicielka nie pozwalała mi na to za życia? Przypuszczam, że byłoby to dla mnie bardzo trudne, może nawet niewykonalne. Byłyśmy jednak na tyle blisko w ostatnim okresie jej życia, że fakt opuszczenia przez nią ciała nie stanowił tak dużego problemu, jak się obawiałam. Przyznam, że zaskakująco dla mnie samej. Babcia zawsze jasno wyznaczała granice, więc w moim odczuciu, po śmierci jej wola ochrony intymności obowiązywała nadal. Jej ciało nie stało się nagle niczyje. Było ciałem Mojej Babci, podobnie jak przedmioty, które do niej należały.

A czym jest teraz? Miesiąc później należy już do natury i nic mi do niego. Ani nikomu innemu. Gdy ziemia osiądzie zasadzimy coś ładnego na jej grobie. Może bluszcz? Podobno ładnie się przyjmuje w takich miejscach. A Babcia żyje w nas i w przyrodzie, którą tak kochała.

[Babcia żyła 96 lat, a u nas spędziła ostatnie trzy lata]

Więcej tekstów o i z Babcią tutaj :)

[dwa krzyżujące się pędy bluszczu rosnące na surowej betonowej ścianie. Jeden zielony, drugi czerwono-linomkowy]


Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Zen w czasach pandemii

Miłość w obuwniczym