“Because I'm the Mother, That's Why!”

“Because I'm the Mother, That's Why!”
Kubek z takim napisem chcieli mi podarować przyjaciele, ale… gdy wrócili do sklepu by go kupić, już go nie było – jedyny egzemplarz dostanie ktoś inny. Czuję się jednak obdarowana i na swój sposób posiadam go w mojej kolekcji. Mogę napić się herbaty w wirtualnym kubku – nie każdy ma takie szczęście.
Wczoraj rano pojechałam pociągiem poprowadzić szkolenie dla trzydziestu osób pracujących w szkołach na stanowiskach dyrektorskich, pedagogicznych i psychologicznych. Dwie części po półtorej godziny każda, z przerwą na obiad. Temat trochę mój, a trochę narzucony, ale ok – czułam, że dam sobie radę. Jadąc ze zdziwieniem odkryłam, że nie boję się już tych ważnych, eleganckich pań, które przywykły do tego, że na co dzień to one uczą i to ich się słucha. Nie boję się już ich ocen, nie boję się też wizytatorek, które przyglądają się mojej pracy. Nikt nie uczył mnie jak projektować i prowadzić warsztaty, bazuję na własnych obserwacjach i radach doświadczonych znajomych. Samo to, że ktoś daje mi szansę bym mogła spróbować jest więc dość niesamowite. Jakimś cudem przestałam się bać własnych błędów i tego, że nie będąc mistrzynią płynnej i elokwentnej wypowiedzi nie raz się zamotam szukając słów... Szok! Rok temu w analogicznej sytuacji zżerał mnie stres, a teraz jechałam z radością.
Z radością też wracałam. Wiozłam ze sobą solidną dawkę satysfakcji i kolekcję różnych gatunków mchu w jednorazowym kubeczku, który dostałam w cukierni „w drodze wyjątku”. Myślałam o tym co się udało, z czego jestem dumna, przychodziły mi też do głowy ważne rzeczy, o których zapomniałam powiedzieć. Nie mąciło to jednak mojego zadowolenia ze spotkania z wieloma życzliwymi osobami, które mój przekaz przyjmowały z dużą otwartością, chętnie brały udział w ćwiczeniach, które proponowałam, rozmawiały ze mną, dzieliły się historiami z życia, okazywały wdzięczność i szacunek. Po latach społecznego niebytu, rezygnacji z pracy zawodowej i zajmowania się niepełnosprawnym dzieckiem, te możliwości zaistnienia są dla mnie świętem, przygodą i sporym wyzwaniem – tym większa frajda, jeżeli coś się uda.
Po powrocie pochłonęła mnie domowa codzienność. Sesja terapeutyczna syna była tym razem wyjątkowo trudna, ale jakoś sobie z tym faktem poradziłam. Dopiero gdy kładłam się spać, przyszło do mnie wspomnienie z obiadu w przerwie szkolenia. Rozmawiałam z pewną sympatyczną panią, która martwiła się tym, że jej koleżanka z pracy, choć wszystkich naokoło by wysyłała na diagnozy, nie widzi, że stan jej własnego dziecka wymaga podjęcia jakichś działań. Nie słucha nikogo i uparcie wypiera fakt, że jej dziecko potrzebuje fachowej pomocy i wsparcia. Widać było, że ta sprawa jest dla niej ważna i zależy jej na rozmowie ze mną. W pewnym momencie wtrąciła się inna pani i tonem eksperckim powiedziała coś takiego: „Pojęcie szczęścia w przypadku takich dzieci jest chyba dość abstrakcyjne. No bo jakie one mogą mieć potrzeby – głównie te fizjologiczne, relacje z ludźmi nie są dla nich ważne. Nie rozumieją co się dzieje wokół nich, więc nie widzą że inni patrzą na nich niechętnie”. Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć wtrącił się pan siedzący obok mnie i zaczął wymieniać potrzeby osoby z autyzmem i niepełnosprawnością intelektualną: „pić, jeść, siku, kupa i żeby ciepło było”. Pani, która rozpoczęła ten temat tymczasem wstała i oznajmiła, że idzie się przejść - znikła zanim zdążyłam zareagować. Z panem udało mi się jakoś porozmawiać i chyba doszliśmy do porozumienia.
Wyszłam więc i ja się przewietrzyć. Nazbierałam pełną kieszeń pięknego mchu, nacieszyłam się wolnym czasem i wiosną, po czym wróciłam na drugą część warsztatów… i aż do wieczora nie pamiętałam o tamtej rozmowie.
A teraz nie mogę zapomnieć.
“Because I'm the Mother, That's Why!”

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Miłość w obuwniczym