Są dwie szkoły...

Ostatnie dni były dla mnie bogate we wrażenia. W poniedziałek Mistrz Zen pierwszy raz wspiął się na samą górę ścianki wspinaczkowej. Wyczyn powtórzył jeszcze dwukrotnie, za każdym razem samodzielnie. Dotąd wchodził tylko do wysokości na której kończą się bouldery (niskie ścianki do wspinania bez asekuracji), czyli tej z którą był oswojony. Tym razem wszedł na szczyt. Nikt go specjalnie nie motywował, nie było żetonów i nagród „dla odważnych”, nikt nie pracował nad „dzielnością”, wytrwałością, przełamywaniem strachu itp. Mistrz dostał czas i przestrzeń. Zdecydował i zdobył, sięgnął po więcej bo sam tego chciał. Po cichu, w wolności, w jego zen.
Jak tylko przyszłam po niego na ściankę, zorientowałam się, że jest jakieś święto – asystent ze szkoły promieniał i dopytywał, czy już dostałam zdjęcia. Nie? To zaraz wyśle, bo muszę to zobaczyć. Osiem, a może dziesięć metrów nad ziemią, pion, kolorowe chwyty, asekuracja i Łukasz sam na ścianie. Trzyma się jak trzeba, żadne tam wiszenie na linie. Zadowolony. Za jakiś czas dostałam te zdjęcia jeszcze raz - od wychowawczyni. I to mnie dodatkowo wzruszyło. Sukces mojego dziecka był świętem szkolnej rodziny. Wychowawczyni nie było przecież na wspinaczce, ale ona też dostała te fotki.

Dodaj napis


Nazajutrz pojechałam do Krakowa spotkać się z rodzicami dzieci z zespołem Aspergera oraz studentami Instytutu Psychologii UJ. Być może osoby, które przyszły spodziewały się jakiegoś konkretu, wskazówek, albo opowieści matki, która niejedno przeszła i teraz opowie jak rozgryzła system, znalazła klucze do sukcesu i dzięki temu szkoli, produkuje się na konferencjach i pisze poradniki. Nie wiem, nikt tego wprost nie powiedział. Pamiętam jednak jak sama kiedyś patrzyłam na osoby „publiczne” - widoczne, zapraszane i proszone o opinię. Myślałam, że WIEDZĄ, że są z innej gliny niż ja. Na spotkaniu opowiedziałam o żałobie po dziecku typowym i procesie dochodzenia akceptacji tego, które rzeczywiście z nami jest, pułapkach i niebezpiecznych zakrętach, a potem zachęciłam do wymiany doświadczeń w kontekście tego procesu i kontaktów z nauczycielami, bo spotkanie z założenia miało dotyczyć szkoły. Wiedziałam, że będzie intensywnie – organizatorka uprzedziła mnie, że przyjdą rodzice którzy zmagają się z problemami. Kończy się październik i niejedna szkolna trauma już ich obciążyła. Normalka niestety.

Aż za dobrze znam los dzieci z ZA i ich rodziców. Najczęściej nie jest to sielanka w stylu szkoły specjalnej Mistrza Zen. Pamiętam te „uwagi” w dzienniczku Animatora Lotów (starszego syna), „wezwania” do szkoły, atmosferę nacechowaną troską, zagubieniem, a czasem wyrzutami, złością i ocenianiem. Nieraz też nauczycielki chciały, przy okazji rozmowy ze mną wylać z siebie nagromadzony stres. Miałam wrażenie, że to ja mam je wspierać, a nie one mnie. To ja mam wiedzieć co mają robić i jak sobie radzić. Za to zdawały się być absolutnie pewne, że trafnie rozpoznają motywy i intencje Animatora. „On to robi umyślnie”, „Za nic sobie ma…”, „Ale Maciek oczywiście wie lepiej!”. Ciężko było go bronić, skoro sama nie zawsze rozumiałam jak to właściwie z nim jest. Stawiałam więc hipotezy – „A może on po prostu się nudzi… Mówi, że to są rzeczy, które już umie, a klasa w kółko robi takie same zadania”, „Może nie pisze na lekcjach bo robi to wolno i się gubi… Mówi, że nie może nadążyć…”. Jakoś się w końcu dogadywałyśmy, ale pamiętam ten ciężar psychiczny. Tak jakby od mojej ugodowości i słownej ekwilibrystyki zależało to, jaką kulturę zaprezentuje nauczyciel w zetknięciu z moim dzieckiem. Czy spojrzy życzliwiej, czy będzie jechał tak jak na wstępie rozmowy ze mną. Matka – pogromczyni, adwokatka, rozjemca, moderatorka. Konsultantka, doradca, osoba wspierająca. Zawsze gotowa wyrazić zrozumienie dla trudności nauczycieli. Bo liczne klasy, bo z „takim dzieckiem” to jeszcze nigdy… Bo inni rodzice to na nich napadają, a jeden ojciec nawet nakrzyczał kiedyś w szatni na nauczycielkę! Teraz to takie chamstwo panuje, dzieci niczego nie nauczone itd. itp. Ale jak mój syn przywalił komuś bo nie wytrzymał docinków, to oczywiście to z nim coś było nie tak, a nie z prowokatorami. Tego się nie zapomina tak łatwo.

Od dzieci z niepełnosprawnością intelektualną szkoły raczej nie oczekują, że jeśli tylko się postarają, to ze wszystkim dadzą sobie radę. Łatwiej jest wobec nich brać poprawkę, dawać prawo wyboru, przestrzeń i czas na rozwój we własnym rytmie.

I cóż ja mogłam zaoferować na spotkaniu innym rodzicom dzieci z ZA? Tu nie ma żadnych gotowych recept ani cudownych, opatentowanych sposobów z gwarancją sukcesu, więc chyba tylko grupę wsparcia. Trudności i tak będą doświadczać, więc w tą stronę poszliśmy w dalszej części spotkania. Była moc, gotowość dzielenia się i bogactwo doświadczeń. Była satysfakcja z fajnie przeprowadzonych dialogów z nauczycielami, cytaty z błyskiem w oku, inspirujące opowieści. Rodzice zniechęceni niepowodzeniami i tacy, którzy mówią „da się!” pomimo trudności. Oraz bardzo otwarcie wypowiadająca się studentka psychologii ze zdiagnozowanym ZA, która naświetlała temat postawy rodziców z punktu widzenia osoby, której te wszystkie „zabiegi” dotyczą. Bez niej to spotkanie nie byłoby kompletne. Grupa nie bardzo chciała się rozejść, rozmowy trwały jeszcze dość długo w małych podgrupach. Ciekawa jestem jakie uczestnicy mieli wrażenia i czy spełniłam ich oczekiwania. Nawet jeśli nie, to na pewno dostali coś od siebie nawzajem. Jeśli zorganizują sobie pierwszą w Krakowie grupę wsparcia dla rodziców dzieci z ZA, to będę uszczęśliwiona.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Miłość w obuwniczym