Co właściwie jest nie tak z Walentynkami?


[Balustrada wiaduktu nad szosą, nieregularnie obwieszona pordzewiałymi kłódkami. Na niektórych widnieją imiona par osób i motyw serca, niektóre są zadrukowane w czerwone serduszka]

Zwykle od początku lutego myślę i myślę, co dobrego można by z tych Walentynek wyciągnąć. A potem chcę żeby ktoś tę fiestę wreszcie odwołał. Czemu pomimo życia w związku, czucia się kochaną i brania udziału w różnych walentynkowych gestach, co roku mam jakiś kłopot? Takie sympatyczne święto przecież, więc o co do licha mi chodzi?! Bynajmniej nie o to czy jest katolickie czy pogańskie, rodzime, czy anglosaskie. Ważne jest dla mnie co ludzie z niego czerpią i co dostają, tu i teraz - nie w jakiejś bajce, musicalu czy komedii romantycznej, która ściąga tego dnia do kin tysiące par.

Ok, można nie lubić czerwonych serduszek, kiczu i komercji związanej z tym świętem. Można w związku z tym obchodzić je na własny sposób – bez kupowania bardziej lub mniej gustownych gadżetów,  okolicznościowych słodyczy i bez siedzenia w pełnych „zakochanych par” kawiarniach. Można sobie wymyślić wersję zupełnie niekomercyjną i całkowicie alternatywną. Przy odrobinie kreatywności nie jest problemem znalezienie własnych środków wyrazu, tak by nie uczestniczyć w masówce. Nie to jest więc dla mnie problematyczne.

Są osoby, dla których ten dzień stanowi okazję i pretekst by COŚ wyrazić. Nie ma w tym nic złego, a być może nawet dla kogoś jest to dobre. Osobiście, jeśli mam wyrażać miłość na sygnał, to bywa że wykonuję jakiś wymuszony gest, żeby nie było, że nic nie zrobiłam. Bo może druga osoba czeka… a ja nie chcę żeby była rozczarowana. Sama też w sumie czekam na jakieś potwierdzenie, dowód pamięci i starania - tak uformowała mnie kultura. Jeśli na co dzień czuję się przez kogoś kochana, to jakie znaczenie ma rytualny gest akurat w Walentynki?* Co roku o tej porze wypada jednak być usposobioną romantycznie i mieć jakiś pomysł.

Są osoby, które właśnie tego dnia w roku czują się najbardziej samotne i niedocenione. Już kilka tygodni wcześniej, reklamy i wystawy przypominają im o tym, z czego są wykluczone. To nie jest święto dla nieszczęśliwych. Walentynkowe życzenia i gesty sympatii od przyjaciół i rodziny są czymś, z czym właściwie nie wiadomo co zrobić. W zewnętrznej warstwie sprawa jest prosta – ładnie dziękujemy za życzliwość i robimy dobrą minę. Jednak wciąż jeszcze pamiętam, że w środku nie było mi ani serduszkowo-czerwono, ani nawet zielono, gdy dostawałam taki plasterek na swoją ranę. Czego by nie gadać i jak nie kombinować, Walentynki to jednak Dzień Zakochanych, a nie dzień miłości jako takiej. Niestety taką ma genezę i charakter w naszej kulturze. Miłość przyjacielska czy rodzinna zazwyczaj ma zdecydowanie inny ciężar gatunkowy i nie ma co udawać, że tak nie jest. Popkultura jasno pokazuje o co chodzi w tym święcie.

Są też osoby, które z różnych względów wybierają życie w pojedynkę i dobrze im z tym. Osobiście nie mam takiego doświadczenia na koncie, ale z tego co mówią wynika, że powszechne jest wyrażanie oczekiwania, że wejdą w końcu w związek, zapragną w nim być, lub przynajmniej wyrażą żal z powodu „samotności”. Jest to ten rodzaj presji, której chyba nikt nie chciałby odczuć na sobie, ale poprzez „życzliwe zainteresowanie” serwujemy ją nader często. Wszystko przez założenie, że jeśli my czegoś chcemy i potrzebujemy, to inni na pewno też.

Nie jest również fajnie odpowiadać na pytania osób postronnych z kim i jak spędzimy lub spędziliśmy ten dzień, jeśli wiemy że szczera odpowiedź nie wpisze się w oczekiwaną wizję rozmówcy i może być początkiem nader kłopotliwej wymiany zdań. Asertywna odmowa odpowiedzi również daje pytającemu do myślenia. Nie mamy wpływu na to, jakie hipotezy postawi na temat naszego związku lub jego braku. Mamy więc do wyboru pozostawić inwencję rozmówcy, kłamać lub odsłonić prawdę ze wszystkimi tego konsekwencjami. Nawet jeśli umiemy bronić własnych granic, i tak zostały one przekroczone z chwilą gdy padło pytanie. Chyba, że zadała je naprawdę bliska nam osoba i nie czujemy oporu przed szczerą odpowiedzią.

Miłość to sprawa osobista, a to jest przecież taka sfera życia, w której nic nie powinno być na siłę i pod dyktando otoczenia. W kwestiach dotyczących miłości powinniśmy mieć prawo być autentyczni i wolni. Dopóki faktycznie chodzi o kochanie, a nie przemocowe zdobywanie by kogoś "mieć".

Lubię bywać zakochana (byle nie za często, bo to bardzo silna emocja, a ja mam słabe serce ;)). O miłości myślę jednak jako o stanie ducha i postawie wobec siebie, ludzi i życia. Nie jest to miłość tylko romantyczna, ani tylko do jednej osoby. Jeszcze nie zdarzyło mi się kogokolwiek przestać kochać i mam nadzieję że tak już zostanie. Miłość ewoluująca, o wielu odmianach i aromatach nadaje mojemu życiu smak, każdego dnia. Smak walentynkowych serduszek jest mi jednak jakoś obcy. Kultura zrobiła swoje i choć nie pasują mi te całe Walentynki, to jednak znów o nich myślę. Co by tu zrobić żeby ich sztuczność stała się bardziej spontaniczna, naturalna i nikogo nie raniła? Oto jest pytanie. Niezależnie od wszystkiego, życzę wszystkim DUŻO MIŁOŚCI!



*Mamy do wyboru jeszcze Boże Narodzenie, Nowy Rok, Wielkanoc, imieniny i urodziny danej osoby, Noc Kupały oraz święta typu np. Dzień Kobiet, Dzień Mężczyzn, Dzień Chłopaka, Dzień Pocałunków, Dzień Przytulania i pewnie jeszcze kilka.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Miłość w obuwniczym