Idźże babo do boru!

Hymn naszego ostatniego wyjazdu Łukasz przyswoił w wersji znacznie okrojonej. Jedziemy sobie samochodem w piątkę, a Łuki już dobrą godzinkę coraz głośniej nadaje "Idźże babo do boru". Powiedzieć, że zrobiło się ciasno i nieprzyjemnie... to nic nie powiedzieć! A przy autostradzie nie ma boru, w którym można by się schronić. Barierki, ekrany, ekrany, ogrodzenia, koszmar. W końcu jakaś miła zatoczka - WC, wiaty, plac zabaw. Wypraszamy Łukiego niezbyt już grzecznie z samochodu, zamykamy szybciutko drzwi i chłoniemy błogosławioną ciszę oddychając głęboko. Nie wiem jak długo to trwało ale nikomu nawet nie chciało się wychodzić z auta. Łukasz postał trochę z miną nieprzeniknioną i uduchowioną, trochę sobie popląsał i jak wrócił, i zasiadł spokojniutko na swoim miejscu, i przypomniał mi o zapięciu pasów, i poczekał aż silnik ruszy - dał dowód na to, że przemyślał całą sprawę naprawdę dogłębnie i zaśpiewał: PÓJDZIESZ PANI DO BORU!



Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Miłość w obuwniczym