Wrocław Na Dobrze

#MistrzZen
A teraz pora wyjaśnić wreszcie po co właściwie tłukłam się z Mistrzem w te i nazad pociągiem relacji Warszawa-Wrocław!
Otóż jechaliśmy tam, by Łukasz mógł odebrać wyróżnienie i zobaczyć swoją pracę na wernisażu wystawy pokonkursowej ("Twój obraz wisi w galerii w innym mieście daleko, bo bardzo się podobał ludziom. Pojedziemy pociągiem to zobaczyć i dostaniesz dyplom"). Przy okazji obejrzał tam jeszcze prace swoich koleżanek i kolegi ze szkoły oraz inne prace z całej Polski, wyróżnione na VII ogólnopolskim biennale malarstwa „Niech Żyje Kolor!”. Impreza odbywała się pod patronatem wrocławskiej ASP – czyli spora sprawa!
Pozaszkolna Placówka Dać Szansę była jedyną placówką specjalną, która wzięła udział w tym konkursie, więc tym bardziej nie mogłam sobie darować tego wydarzenia. Nikt inny nie mógł pojechać, a Mistrz ucieszył się z perspektywy podróży pociągiem (relacja). Na dworcu czekała na nas Ciocia Agulka (vel Lucy Lu), a po chwili jakieś panienki wetknęły Mistrzowi w rękę balonik na patyku reklamujący Szkołę Logistyki, mówiąc że to jego przyszłość(!). Słodko wyglądał paradując z nim wesoło przez okazałe wnętrza Dworca Głównego. Czułam się jakbym była na jakimś balu, ale nie tylko dlatego, że była z nami Agulka – nie mogłam się napatrzeć na to jego balonikowe szczęście i absolutny zachwyt.


Mniej ucieszył się niestety gdy dotarł na miejsce wystawy (MDK na Dubois 5). Choć wokół było mnóstwo pięknych obrazów, a na wielkim stole delicje i inne pyszności – był bardzo spięty i ciągle pocieszał się moimi włosami (Tak, wiem że duży już jest i pora z tym skończyć, ale pracowanie nad tą sprawą w tamtych okolicznościach byłoby zwyczajnie niehumanitarne).
Nie bardzo wiedząc co ze sobą zrobić zgłosiłam się do kompetentnie (i artystycznie!) wyglądającej pani siedzącej w holu i dzierżącej jakieś pudełko (z dyplomami?). Powiedziałam, że przyjechaliśmy na wernisaż i żeby odebrać dyplomy dla osób z naszej placówki. Gdy pani usłyszała że z Warszawy, bardzo się podekscytowała i zaczęła tę radosną nowinę przekazywać dalej swoim koleżankom. Mistrz co chwila wczepiał się we mnie, choć razem z Lucy Lu (która nam dzielnie towarzyszyła) dokładałyśmy starań bym mogła choć trochę zorientować się w sytuacji i porobić zdjęcia (okazało się, że nie naładowałam aparatu przed wyjazdem, więc był z tym pewien kłopot). Panie z MDK-u reagowały tak, jakby zachowanie Łukasza było całkowicie typowe - sympatycznie, ale bez egzaltacji czy współczucia. Nie czułam się nadmiernie obserwowana i gdyby nie to, że co chwila moje dziecko łapało mnie za głowę, byłby pełen komfort.


Na szczęście wernisaż otwierał koncert dziewczyn ćwiczących wokal. Muzyka ukoiła Mistrza, i choć nadal nie chciał wejść na salę, gdzie odbywało się wręczanie nagród, nastrój wyraźnie mu się poprawił. Zaczął nawet interesować się otoczeniem (w tym macaniem landrynek, ale ciii – może nikt nie zauważył), a balonik gdzieś porzucił.
Gdy wyczytano jego nazwisko, z werwą wszedł na salę by odebrać dyplom, a ta pani od pudełka w holu rozkręciła dla niego „wieeelkie brawaaa!” – dużo większe niż dla pozostałych osób, czyli rezolutnych dzieciaków w koszulach lub eleganckich sukienkach. W podskokach również salę opuścił, ale wyraźnie się cieszył gdy po ceremonii weszliśmy tam ponownie by obejrzeć prace wytypowane przez jury (składające się z artystów, jak nie omieszkano poinformować zgromadzonych gości – w materiałach informacyjnych jest jego skład, z prof. dr hab. na czele).



Chętnie zostałabym dłużej, bo kolor dla mnie to jest coś, co zdecydowanie „Niech żyje!”. Prace na wystawie były świetne, niektóre chętnie wzięłabym ze sobą do domu. Łukasz jednak chciał już wyjść, czemu trudno się dziwić, gdyż wszędzie było gorąco i panował zaduch. Ewakuowaliśmy się do pobliskiego Baru Orientalnego na znakomity obiad, a później na spacer po Wyspie Słodowej, gdzie Łukasz poćwiczył sobie na siłowni. Podziwiałam jego wewnętrzną motywację do wysiłku. Siedziałyśmy z Lucy na ławeczce dość daleko, a Mistrz robił swoje i zupełnie nie interesował się czy ktoś go zachęca lub podziwia. Po prostu Mistrz!
Z wyspy poszliśmy pieszo na niesamowity dworzec Nadodrze – o unikalnej woni i urodzie gmachu, a dalszy ciąg już znacie.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Czego uczą mnie ONI (osoby z niepełnosprawnością intelektualną)

Dlaczego nie zrobię wszystkiego aby uzdrowić moje dziecko

Cierp-live

From zero to hero!

Życiowy tekst o umieraniu

Mistrz Zen, handpan i skoki ze spadochronem ;)

O normach

Zen w czasach pandemii

Koronawirus rzucił mi się na mózg.

Miłość w obuwniczym